“My już Polacy!” od stu lat

“My już Polacy!” od stu lat

Podczas gdy w pod Tatrami powstawała Rzeczpospolita Zakopiańska, w Krakowie działalność rozpoczynała Polska Komisja Likwidacyjna, a Słowacy układali swój byt państwowy z Czechami – równo sto lat temu na Orawie po raz pierwszy zabrzmiały donośne okrzyki: Niech żyje Polska! My już Polacy!

Czteroletnia Wielka Wojna, z której pokonani wyszli wszyscy zaborcy ziem polskich dała Polakom szansę na odbudowę niepodległego bytu państwowego. Nie byłoby to jednak możliwe bez czynu zbrojnego i przygotowania elit, które od lat w oczekiwaniu pracowały na moment zrzucenia obcej władzy. Podobnie na Orawie, blisko od dwóch dekad na moment przełomu przygotowywali ludność miejscowi działacze narodowi, aż w końcu bieg wyczekiwanych zdarzeń został uruchomiony przez wieści, które przywiózł do rodzinnej Jabłonki ks. Ferdynand Machay.
W Jabłonce (też dziwny zbieg zdarzeń!) spotkałem pierwszego p. Jana Piekarczyka, jadącego z lasu z drzewem – wspominał ks. Machay. (…).
– Co nowego wieziecie, księże? – zapytał się mnie.
– Słowacy połączyli się 28-go  w Marcinie z Czechami, teraz więc na nas kolej, abyśmy się połączyli z Polską, bo my tu przecież Polacy. Wojna się kończy. Madziarzy i Niemcy pobici; narody same stanowią o sobie. Słowacy idą do Czech, Rumuni ku Rumunom, my zaś ku Polakom; czy nie tak Panie Piekarczyk? – przemówiłem z wielkim temperamentem.
– Prawdę mówicie, księże Machay. Niech żyje Polska! – wyrzucił kapelusz w powietrze i krzyczał ze mną wniebogłosy: Niech żyje Polska!
Gdyśmy się rozstali, modliłem się szczerze do Boga: Boże, gorące dzięki Ci składam za rozmowę z Piekarczykiem. Zechciej mu udzielić siły, aby wytrwał przy świeżo powziętym postanowieniu. Wieczór chłopcy p. Piekarczyka latali po wsi i krzyczeli wszędzie: „Już my Polacy, już my Polacy!”.

Jan Piekarczyk – Senior na fotografii z lat trzydziestych. Szanowany gospodarz z Jabłonki i kupiec. W czasach węgierskich prowadził Bank Ludowy w Jabłonce.
“Chłopcy Piekarczyka”, to synowie znanego Jabłonczanina: Jan i Eugeniusz, którzy wraz ze swoim ojcem i matką za działalność prowadzoną w latach 1918-1920 zostali uhonorowani Krzyżami i Medalami Niepodległości – podobnie jak ks. Machay i szereg zasłużonych mieszkańców Orawy.
Opisane wyżej wydarzenie z 29 października, które rozpoczynało wielkie polskie dni na Orawie w listopadzie 1918 r. poprzedzone zostało spotkaniem ks. Machaya z przywódcami narodu słowackiego. Kapłan z Orawy, biorąc urlop od czynności kapelańskich na froncie wojennym, jechał na Orawę z zamiarem pomocy bratu złożonemu chorobą. W drodze spotkał Słowaków wracających z konferencji w Turczańskim Św. Marcinie. M.in. na jednej ze stacji kolejowych przysiedli się do niego ks. Andrzej Hlinka, ks. Jan Wojtaszek i ks. Stefan Mnohel informując o powziętej przez słowackich liderów decyzji o budowaniu państwowości z Czechami i zachęcając go jako Polaka do świętowania razem z nimi.
Jeżeli Słowacy bez porozumienia się choćby z  wybranymi ludźmi powzięli tak ważne uchwały, to dla nas przykład wcale niezły – wspominał w pamiętniku swoje ówczesne rozważania ks. Machay. O przeszło dwu milionowym narodzie rozstrzygało zaledwie 60 ludzi, bo ich podobno tyle było w Marcinie, to o 150-tysięcznym narodzie polskim na Węgrzech mogłoby  rozstrzygnąć też kilku ludzi… (…) Chciałem już być w Jabłonce i opowiedzieć, co Słowacy zrobili i co nam należy zrobić.
Już kilka dni później rozbrojono węgierskich żandarmów, podjęto rezolucje o woli przyłączenia się do Polski, by nazajutrz powitać na orawskiej ziemi polskich żołnierzy. Choć przez kolejne miesiące trzeba było jeszcze walczyć o zjednoczenie z odrodzoną ojczyzną, to listopadowe wydarzenia potwierdziły niepodważalne prawa i wolę Polaków żyjących na Górnych Węgrzech.