Orawianie na spotkaniu z prezydentem USA

Orawianie na spotkaniu z prezydentem USA

Amerykański sen nie w każdym wypadku może oznaczać objęcie fotela prezydenta Stanów Zjednoczonych, wszak ten jest tylko jeden. Ale z tego powodu już zbliżenie się do niego jest wydarzeniem znaczącym. Taką okazję mieli właśnie Orawianie.
Między 15 marca a 20 kwietnia 1919 r. w stolicy Francji przebywała delegacja spisko-orawska. Na konferencji pokojowej w Paryżu, gdzie decydowały się losy świata po zakończeniu I wojny światowej, gazdowie Piotr Borowy z Rabczyc i Wojciech Halczyn ze spiskiego Lendaku, w towarzystwie ks. Ferdynanda Machaya przekonywali światową dyplomację o konieczności przyłączenia do Polski części ich rodzinnych ziem. Głównym celem ich starań było dotarcie do prezydenta USA, co nie bez trudności im się udało.
Przytaczamy fragment relacji ks. Machaya o tym jak gazdowie z Wilsonem radzili:
Byliśmy więc u Wilsona w jego własnem mieszkaniu. Ledwieśmy weszli prez. Wilson leciał przed nas, podał rękę Piotrowi i nam wszystkim a pytał się: Hou do jou do? “Jak się macie? Z jakiej przyczynyście tu przybyli?” I wiecie moiściewy, że nie mało nam kłopotu narobił tem. Bo Piotr i Wojtek wymyślili cały plan, co i jako będą u Wilsona mówić! Wojtek wrócił później z Ameryki, był tam 7 lat, i tak sobie ten bulkoczący język zapamiętał, że się nie znalazł w Paryżu Amerykanin, którego by on nie rozumiał. Piotr zaś był tylko 2 lata w Nowem Świecie i już bardzo dawno wrócił, nie rozumiał więc dobrze każdego. Natomiast mówił łatwiej od Wojtka. Zgodzili się więc tak, że Piotr będzie do Wilsona przemawiał, Wojtek się zaś będzie tylko przysłuchiwał, aby wszystko zrozumieć, aby ani jednego słówka nie opuścić. Korzyść tej umowy miała być ta, że jeżeliby coś Piotr nie zrozumiał, Wojtek mu zaraz podszepnie po naszemu, co powiedział Wilson.

Wilson z tem pytaniem prawie zamętu narobił. Piotr bowiem sobie ułożył taki porządek w przemówieniu: przywitanie się, przedłożenie prośby i podziękowanie za przyjęcie. To miało być wszystko. A tu ci Wilson na gwałt pyta: z jakiej przyczynyście tu przybyli? Piotra to na szczęście ani na chwilę nie zmąciło. Stanął sobie bliziutko Wilsona, wziął jego prawą rękę do swojej lewej, prawą rękę w ciągu przemówienia ciągle głaskał Wilsonwą rękę. Mówił zaś tak: “My tu przybyli z dwóch małych krajów tatrzańskich ze Spisza i Orawy. Ludność tych ziem jest czysto polska. Ziemie nasze są teraz przez Czechów nieprawnie okupowane. Przyszliśmy prosić Konferencyę pokojową, aby nas wyswobodziła z pod jarzma czeskiego, a przyłączyła nas do Polski do tego państwa, które do nas ma jedyne prawo” – i tutaj Piotr zmienił głos w opowiadaniu i z radosnym uśmiechem, ciągle głaskając Wilsona po prawicy mówił dalej: “Jesteśmy niezmiernie szczęśliwymi, że możemy Waszą Wielkość z tak blizka – z oczu do oczu oglądać, widzieć Jego miłościwą twarz a słyszeć bicie Jego szlachetnego serca” – Wojtek stał przy lewej ręce Wilsona, Rouppert za Piotrem, ja zaś za Wojtkiem.

Wszyscy słuchali Piotra ze śmiejącem się zaciekawieniem. Wilson zdawał się być trochę zmieszany. No bo jakżeby nie! Przecież do niego chyba nikt tak nie przemówił, jak Piotr Borowy z Orawy. Uśmiechał się, a patrzał to na Piotra to na Wojtka. I zauważyliśmy, żeby chciał wiedzieć, gdzie to ten Spisz i Orawa. Myśmy z Rouppertem byli w ostrem pogotowiu. Natychmiast wręczono mu mapkę Spisza, Podhala i Orawy. Ten “worek” zakopiański był na tej mapce tak grubo narysowany, żeby i ślepy mógł zobaczyć dzisiejszą dziwaczną granicę. Trzymał Wilson tę mapkę, oglądał i zrobił palcem ruch po niej, wyrównując niedwuznacznie nasze Podhale. Zwrócił się do gazdów i ukazując na spisz, zapytał się : “Kto tu mieszka?” “Ja jestem przedstawicielem tego kraju, tam po Kieżmark Polacy żyją”. Tak samo pokazał na Orawę i również się zapytał, kto tu mieszka? Wtedy Piotr powiedział: “Ja pochodzę stamtąd. Mamy na Orawie 24 wiosek czysto polskich”. Wilson się teraz trochę zastanowił! Oglądał mapkę, gazdowie mu zaś tłumaczyli, ile tam Polaków żyje. I kiedy Wilson palcem znów miał ochotę wyrównać, zniszczyć ten worek zakopiański na mapie, Piotr go chwycił za rękę i z nadzwyczajnie miłą stanowczością mu oświadczył: “To, to, to, tego sobie życzymy p. Prezydencie!” I śmiejąc się do niego z wielką wiarą powtórzył swoją prośbę: “Niechże też pan Prezydent będzie tak dobry, a nasze czysto polskie ziemie przywróci Polsce”. Myśmy z Rouppertem drżeli od radości. To się bowiem Piotrowi bardzo udało. Wilson był wzruszony. Prosty sposób mówienia gazdów nie mało go zaskoczył. Zaczął i Wojtek prosić, za lewą rękę ściskać i śmiać się do niego. Zapomnieliśmy o wszystkich umowach między sobą. Przemówiliśmy bowiem wszyscy do Wilsona (gazdowie po angielsku, my zaś po francusku), p. Wilsonową oglądałem ukradkiem i ja.

To miłe zamieszanie nie trwało długo. Na prośby gazdów Wilson tyle powiedział: “O ile to będzie odemnie zależało, zrobię wam to!” A Piotr na to: “Kiedy my p. Prezydencie dobrze wiemy, że pan wszystko możesz zrobić, to tylko od Pana zależy” – powiedział to 2 razy. To trzeba było widzieć a słyszeć. Tak przemówić, z takiem przekonaniem potrafi tylko najgłębsza wiara. Wilson nie mógł nie zauważyć tej wiary. Nie długo też zwlekał z odpowiedzią: “All right” – pocieszył nas. Serce mi miękło od pociechy. Gazdowie teraz z p. Wilsonową rozmawiali. Ofiarowali jej swe fotografie, które ona przyjęła. “Weri nais” – (bardzo ładnie) powtarzała ciągle. Pytała się, skąd gazdowie mówią po angielsku. Zdziwili się – ona i Wilson niemało, słysząc, kiedy to już Piotr i Wojtek z Ameryki wrócili.

Wręczyliśmy jeszcze Wilsonowi fotografię tych samych czeskich map: na tej z 1913 roku byli Polacy na Spiszu i Orawie, na mapie zaś wydanej przez Czechów w r. 1919 ani śladu o nas. Oprócz tego dali mu gazdowie krótki memoryał o naszej sprawie, który Wilson obiecał przeczytać. Teraz Piotr zaczął dziękować Wilsonowi za jego dobre serce ku nam. Prosząc jeszcze raz o pamięć o nas – pożegnaliśmy się.

Byliśmy u Wilsona wszystkiego 8 minut. Jak to jednak i taka krótka rozmowa człowieka uszczęśliwi. Wychodziliśmy upojeni szczęściem. Kiedy nas w przedpokoju czekający hr. Orłowski zobaczył, cieszył się bardzo. Czytał bowiem z naszych twarzy, żeśmy na darmo u Wilsona nie byli.
Prędziutko wyleciał za nami sekretarz Wilsona i mówił do Orłowskiego, “Prezydent zachwycony. Powiedział, żeby mu było sto razy milej, gdyby takie delegacye do niego przychodziły, aniżeli różni dyplomaci”. Tak wej gazdowie z Wilsonem radzili. Najlepiej się zaś Wilsonowi musiało spodobać, żeśmy krótko u niego bywali. Ciekawe to wiecie było posłuchanie. Bo ta u Wilsona posłuchań nie mało, ale jakich? Przychodzą panowie we frakach stojąc sztywnie opowiadają zimnym głosem o co im chodzi. Tu ci zaś przyśli gazdowie w portkach sukiennych i serdakach i rozmawiali sobie z Wilsonem, jak gazda z gazdą. Nie wiem czy ta dobrze zauważyłem, ale i Rouppert to samo mówi, że prezydent Wilson był trochę w kłopocie, a gazdowie byli panami sytuacyi.

Szkoda, żeście nas nie widzieli wracających od Wilsona! Bo ani żywy duch o tem w Paryżu oprócz nas nie wiedział, że pójdziemy do Wilsona. Ani Paderewski, ani Dmowski! Szliśmy wprost do Komitetu Narodowego. Gdybyście nas byli – idących – zobaczyli, bylibyście zanucili:
“Kto też to hań idzie poprzed nos
Wysy brodę niesie jako nos”.

W takim honorze my doszli do komitetu, gdzie nas temi słowami przyjęto: “No biedacy, gdzieżeście ta zaś dziś łazili?” My się na to porządnie wyprościli, przeszliśmy się podwyższoną głową po pokoju i tak z boku my im szepnęli: “u Wilsona”. Wyście się 18. maja rano lepiej nie zdziwili, widząc śnieg na dachu, jako ci panowie. “Co-o? U Wilsona? Bójcie się Boga, a jakim sposobem wyście się tam dostali?” My zaś na to: “Spisz i Orawa to biedne kraje, na które niejeden Polak w Paryżu chętnie palcem kiwnie, my tu jednakowo mamy tajne spisko-orawskie sprężyny, które nas do Wilsona zaprowadziły” – I była senzacja w Paryżu. Pisały o tem dzienniki francuskie, angielskie, polskie i czeskie.

My potem posłuchaniu dużo spodziewamy się. Nie wiemy tylko, czy nasi delegaci w Paryżu bili żelazo, gdy było gorące? My tylko to wiemy, że sprawa Spisza-Orawy w czasie naszego wyjazdu (15 kwietnia) stała w Paryżu dobrze. Tak mnie przynajmniej zapewniali prof. Szura, prezes sekcyi ślązko-spisko-orawskiej.

Ja sobie jednak pozwolę zapytać się miarodajne sfery, czy Wilsonowa obietnica należycie wykorzystana? Bo my doskonale pamiętamy, co Wilson powiedział; to też bardzo dobrze wiemy, że Wilson rzadko powie te dwa słowa: All right. Czy bito żelazo, gdy było gorące?